Strona główna » Blog

08-11-2010

Takie tam, poweekendowe przemyślenia

Naczytałem się w ostatnich godzinach sporo komentarzy o grze Lechitów w stylu: "Jak Lech nie zakwalifikuje się do europejskich pucharów to będzie zmuszony ograniczyć budżet i sprzedać najlepszych zawodników... To może być na rękę co niektórym piłkarzom, dlatego w Lidze Europejskiej chce im się grać (żeby sie promować) a w polskiej nie..."  Nie mogłem sobie odmówić kilku słów komentarza...

Nie mam prawa osądzać zawodników, ale absolutnie nie wierzę, żeby grali przeciw Lechowi.  To niemożliwe i w ogóle nie mieści mi się w głowie. PRZYJMIJMY ZA PEWNIK, ŻE TAK NIE JEST.

Zastanówmy się jednak co zrobić, żeby jeszcze bardziej ich związać z marką Lech Poznań, żeby jeszcze bardziej im się chciało gryźć trawę w każdym meczu, żeby czuli na sobie odpowiedzialność jaką mają wobec setek tysięcy kibiców w całej Wielkopolsce...  Tak sobie myślę, że może warto roważyć metody, sposoby z powodzeniem stosowane już na Zachodzie.

Przykładowo, czy nie byłoby większej motywacji, gdyby zamiast miliona złotych rocznie z tytułu kontraktu z Lechem, dany zawodnik zarabiał... dwa miliony?  Tak dwa miliony, ALE W INNY SPOSÓB, w innym podziale... Mianowicie ja byłbym za tym, żeby zawodnik odbierał z klubu "jedynie" 500 tysięcy złotych, ale za to był twarzą kilku kampanii reklamowych i z nich wyciągał kolejne półtora miliona.

Dlaczego uważam to za dobre rozwiązanie? Bo taka firma, która płaci za wizerunek zawodnika oczekuje od niego zaangażowania w każdym spotkaniu, w każdym meczu, oczekuje sportowego trybu życia, bycia wzorem dla swoich konsumentów, otwartości w kontaktach z ludźmi  itp itd... Jeśli w jakiś z tych elementów szwankuje u zakontraktowanego marketingowo gracza, wówczas po prostu rozwiązuje z nim kontrakt i duużżeee "źródełko finansowe" usycha...  Myślę, że po kilku takich spotkaniach Lecha w Ekstraklasie, jak to ostatnie w Chorzowie,  zawodnicy będący twarzą kilku reklam zostaliby wezwani nie tylko na dywanik do Dyrektora Sportowego klubu, ale także do Dyrektorów Marketingu swoich indywidualnych sponsorów lub reklamodawców. A przykładów, że tacy sponsorzy to skuteczna motywacja (czasami nawet skuteczniejsza niż klub i bezpośredni pracodawca), na świecie znajdziemy sporo. Wystarczy tylko zobaczyć, jak sponsorzy tupnęli nogą na takie gwiazdy jak Tiger Woods czy też ostatnio Wayne Rooney. Kiedy ten ostatni zaczął swoimi wybrykami narażać na szwank dobre imię sponsorujących go koncernów a jednoczesnie połączył to ze zniżką formy sportowej (pamiętamy taki sobie Mundial w RPA w jego wykonaniu) to wielkie firmy nie potrzebowały więcej, żeby przeprowadzić impuls do poważnej rozmowy z gwiazdorem Manchesteru United.

Zachęcam niniejszym Marketing Lecha do zrobienia badań i większego wykorzystania swoich najbardziej rozpoznawalnych zawodników w kampaniach reklamowych... Nie wierzę, że nie znajdzie się nikt chętny na uśmiech Mańka Arboledy, charakter Ivana Djurdjevica, niezmordowaną wytrzymałość Tomka Bandrowskiego, magię podań Stilica, ponaddźwiękową szybkość Peszkina lub końską siłę Artjomsa Rudnevsa... Znalazłbym też kilku innych ciekawych pod tym względem zawodników w szatni Kolejorza. Wiadomo, że uczestnicząc w takich akcjach, zawodnik z reguły zarabia też pieniądze dla klubu, ponieważ dzieli się swoimi przychodami z wizerunku ze swoim pracodawcą... Dajcie więc im i sobie zarobić... I wszyscy będa szczęśliwi... Ale, jest jedno "ale", takiej gwiazdy nie można się potem zbyt łatwo pozbywać... Powinna kilka lat w klubie pograć... I tutaj zaczyna się pytanie, jaki model działania klubu objąć: a la Milan (długie kontrakty, te same ALE ZNANE twarze na wiele lat) czy też może coś na wzór Arsenalu, czyli wyszukać za młodu, wytrenować i sprzedać z potężnym zyskiem... I odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta i jednoznaczna...

Korzystając z tej strony, wyrażasz automatycznie zgodę na zapis lub wykorzystanie plików cookie. Twoja przeglądarka internetowa umożliwia Ci zarządzanie ustawieniami tych plików. Jeśli nie chcesz, by ta informacja wyświetliła się ponownie, kliknij "zgadzam się".