Strona główna » Dla kibiców » Książka

01-01-2013

Na emigracji.

Decyzja o moim wyjeździe do Niemiec należała z pewnością do trudnych. Wcześniej sam namawiałem zawodników, którzy otrzymywali takie propozycje, do ich przyjęcia. Klub był – jak zwykle – w ciężkiej sytuacji finansowej, więc co pół roku ktoś musiał odejść, aby można było resztę zawodników utrzymać, choć zazwyczaj z tak pozyskanych środków spłacano zadłużenie. W sezonie 1998/99 byłem na najlepszej drodze, by sięgnąć po koronę króla strzelców ekstraklasy. 12 bramek strzelonych w 15 jesiennych meczach w barwach „Kolejorza” miało swoją wymowę.

Moja postawa nagrodzona została debiutem w reprezentacji Polski w listopadzie 1998 roku i przyciągnęła zainteresowanie zachodnich klubów, a także menedżerów, również z Bundesligi. Byłem na topie i otrzymywałem coraz więcej propozycji. Na ostatnim – z czego nie zdawałem sobie sprawy – moim meczu w barwach Lecha obserwował mnie również trener Duisburga Funkel i to on zadecydował o zaproszeniu mnie na rozmowy bez konieczności testów. Wsiedliśmy do samochodu z Olszowcem, Dolatą i Jakóbczakiem i pojechaliśmy do Duisburga. W wyjeździe uczestniczył też mój doradca z Niemiec – Thomas Kroth, którego poznałem poprzez Henryka Stefańskiego – menedżera działającego na Śląsku. Podpisałem z nim umowę na pół roku na reprezentowanie w rozmowach z innymi klubami. Zresztą okazał się bardzo skuteczny. Ulokowano nas w hotelu w Düsseldorfi e i zaproszono na kolację. Obejrzeliśmy też mecz Borussii Dortmund z Eintrachtem Frankfurt. Następnego dnia rozmowy toczyły się w jednej z sal konferencyjnych hotelu. W trakcie rozmów finalizujących nie dogadałem się, gdyż warunki mnie nie satysfakcjonowały, zwłaszcza że podatek w Niemczech był bardzo wysoki. Dzisiaj już nawet nie pamiętam, jakiej zażądałem kwoty, nie wiem też, jak ona odnosiła się do niemieckich standardów, ale pamiętam, że mój niemiecki doradca był zaskoczony. Trochę podłamałem również działaczy Lecha, gdy wychodząc z sali, oświadczyłem, że nie muszą się już kłopotać rozmowami transferowymi, bo ja się nie zdecydowałem na przenosiny. Liczyli na finansowy zastrzyk, który uratowałby ówczesną sytuację organizacyjną klubu. Wróciliśmy do Poznania i muszę uczciwie przyznać, że nie dali mi odczuć zawodu, jaki im sprawiłem. Nie mogę powiedzieć, by specjalnie ów powrót mnie martwił. Wprawdzie podałem sumę zaporową, na obniżenie której się nie godziłem, ale tak naprawdę po prostu nie chciałem odchodzić z Lecha. Graliśmy na niezłym poziomie, a ja marzyłem o koronie króla strzelców. Mogłem równie dobrze odejść z Lecha pół roku później, po zakończeniu sezonu. Gdy po dwóch dniach od powrotu zaczynałem urlop, prezes Dolata powiadomił mnie o nowej ofercie z Herthy Berlin i zaproszeniu na testy. Lojalność nakazywała mi porozumieć się z moim niemieckim menedżerem, który sprawdził ofertę i umówił mnie na spotkanie w Berlinie. Wyruszyłem o północy z moim przyjacielem Markiem Pawłowskim do Berlina, gdzie miałem stawić się na treningu o 9. rano. Przyznam, że przez późny wyjazd z Poznania rano nie byłem w najlepszej formie, o co miał do mnie pretensje menedżer. Zachowywałem się tak, jakby to, co się wokół mnie działo, nie do końca mnie dotyczyło. Nie chciałem i nawet mi nie wypadało odmawiać, ale nadal trudno mi było rozstać się z Lechem, bo kochałem stadion na Bułgarskiej. Długo krążyliśmy z Markiem po Berlinie w poszukiwaniu hotelu, w końcu udało nam się odrobinę przespać. Rano po śniadaniu odebrał mnie z hotelu menedżer Dieter Hoeness – żywa legenda niemieckiego futbolu. Udaliśmy się do centrum treningowego Herthy. Heniek Stefański, który pojechał razem z nami, tłumaczył mi, jak się odnaleźć w szatni, ponieważ nie znałem języka niemieckiego. Pamiętam moje pierwsze wejście do szatni, gdzie zawodnicy wiązali buty i ich zszokowane twarze, gdy głośno i wyraźnie w książkowy wręcz sposób powiedziałem wszystkim „Guten Morgen”. Magazynier wskazał mi moje miejsce, przyniósł sprzęt i nowe buty. Wtedy (koniec listopada) panował w Berlinie ogromny mróz, boisko było oblodzone, a ja nie miałem odpowiedniego obuwia do gry w takich warunkach. Na treningu czułem się jednak nieźle, wypadłem dobrze i trener zaprosił mnie na drugi trening po południu, gdzie mieliśmy małą gierkę. Tam poznałem Darka Wosza, który bardzo mi pomagał odnaleźć się na boisku i później w zespole. Co ciekawe, pierwsze, o co po przyjeździe poprosili mnie chłopacy, wiedząc, że jestem z Polski, to to, żebym nie kradł im samochodu. W podobnym duchu, niestety, wypowiadali się o polskiej piłce. Trener na testach podejście miał bardzo chłodne, ale jak się później okazało, bardzo dokładnie śledził moje zagrania i sposób poruszania się na boisku. Nie za bardzo mógł się ze mną porozumieć, ponieważ nie mówiłem ani po niemiecku, ani po angielsku. Za każdym razem naszym łącznikiem był Darek Wosz. Na obu treningach czułem się świetnie i wiedziałem, że dobrze wypadłem. Po drugim treningu zawieziono mnie do siedziby klubu i tam negocjowaliśmy warunki kontraktu. Zaproponowano mi trening już nazajutrz rano i bardzo się zdziwiono, gdy powiedziałem, że nie mogę w nim uczestniczyć, bo mam w Polsce pilne sprawy. Może spodobało im się, że twardo i jasno stawiam sprawy? Zaproponowałem im warunki indywidualnego kontraktu w wielkości zbliżonej do tych, które negocjowałem w Duisburgu. W ciągu tygodnia miałem też otrzymać informację o decyzji, jaką podejmą.

Korzystając z tej strony, wyrażasz automatycznie zgodę na zapis lub wykorzystanie plików cookie. Twoja przeglądarka internetowa umożliwia Ci zarządzanie ustawieniami tych plików. Jeśli nie chcesz, by ta informacja wyświetliła się ponownie, kliknij "zgadzam się".