Strona główna » Dla kibiców » Książka

01-02-2013

Ten puchar jest nasz.

Wspominanie 2004 roku sprawia mi niejaką trudność. Nie tyle z powodu upływu czasu, ale przede wszystkim ze względu na oskarżenia, że do sukcesu doszliśmy za pomocą nieczystych układów. Ten rok należał do najlepszych sezonów w mojej karierze sportowej. Byłem w świetnej kondycji fizycznej. Strzeliłem dla zespołu wiele bramek, zarówno w lidze, jak i w rozgrywkach pucharowych. Zdobycie przez Lecha Pucharu Polski na wrogim terenie – stadionie w Warszawie – i to po meczu z odwiecznym rywalem – Legią, było wtedy nie lada sukcesem.

Mimo że dzisiaj media prezentują „nową” wiedzę o tamtych latach, zawsze z sentymentem będę wspominał mecz z naszym rywalem nr 1. Był to kolejny rok, w którym „Kolejorz” stał na krawędzi bankructwa. Władze Lecha starały się w tej ciężkiej sytuacji terminem i miejscem rozgrywania finału Pucharu Polski nieco pomanipulować. Nasz niespodziewany awans, który władze klubu chyba zaskoczył, zrodził w nich myśl o możliwości „zarobienia” na finale. Wynik losowania wyraźnie wskazywał na Legię Warszawa, jako gospodarza pierwszego spotkania. Zarząd Lecha zwrócił się jednak do klubu z ul. Łazienkowskiej z propozycją zamiany miejsca tak, aby najpierw „Kolejorz” mógł rozegrać mecz w Poznaniu. Argumentacja brzmiała dość przekonująco i wynikała z troski o skutki ewentualnych burd w trakcie rewanżowego meczu. Gdyby wynik pierwszego meczu nie był korzystny, a legioniści musieliby medale odbierać w stolicy Wielkopolski, wszystko mogło się zdarzyć. Poza tym rozbudowywany właśnie stadion nie gwarantował pełnego bezpieczeństwa. Choć argumenty brzmiały wiarygodnie, to były raczej zręcznym pretekstem. Myślę, że prawdziwej przyczyny tych decyzji dopatrzyć mógł się wnikliwy obserwator raczej w braku wiary w nasz sukces. Ponadto pierwszy mecz na Bułgarskiej gwarantował komplet na trybunach i duże przychody dla klubu. Legia propozycję przyjęła, ponieważ taki układ pojedynków wydawał się korzystny także dla niej. Zazwyczaj w rozgrywkach pucharowych każdy klub woli rewanż zagrać u siebie. Wszyscy więc byli zadowoleni, natomiast skutki tej decyzji okazały się najkorzystniejsze dla nas. Nie tylko duże pieniądze, ale przede wszystkim puchar znalazły się rękach „Kolejorza”. Przed meczem nastąpiła wielka mobilizacja kibiców z całej Wielkopolski. Muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych meczów, jakie w swoim życiu rozegrałem. Strzeliłem bramki w pierwszym spotkaniu i po rewanżu w Warszawie odbierałem puchar na jednym z najbardziej nieprzyjaznych nam obiektów! Droga do zdobycia pucharu nie była łatwa, choć szczególne wspomnienia wiążą się oczywiście z finałem, w którym graliśmy dwumecz z Legią. Do pierwszego meczu przygotowywaliśmy się na zgrupowaniu w Skrzynkach. Pojechaliśmy tam już dwa dni przed meczem i trenowaliśmy w Opalenicy, by odseparować się nieco od Poznania oraz emocji, które towarzyszyły całej tej rywalizacji. Chcieliśmy w spokoju przygotować się do jednego z najważniejszych, w tych raczej chudych latach, meczów Lecha. W Poznaniu wspierało nas ponad 26 000 sympatyków. To są oczywiście dane oficjalne, ponieważ kibice, którzy wszystko wiedzą najlepiej, oceniali tę liczbę na blisko 30 000. Prezydent Poznania i policja nie wyrazili zgody na przyjazd kibiców Legii ze względu na przebudowę obiektu, dlatego kibice „Kolejorza” wypełnili nawet sektor przeznaczony dla gości. Do historii przejdzie zapewne układ, jaki wtedy zawarli kibice Lecha i Legii. Dwie zwaśnione grupy fanów porozumiały się w sprawie uczestniczenia 300 kibiców z Warszawy w tym spotkaniu. Poznaniacy zachowali się w sposób wyjątkowy, wykupując bilety dla legionistów. To był honorowy gest lechitów, dobrze świadczący o ich kibicowskiej solidarności. Samochody, którymi przyjechali warszawiacy, pozostały pod Poznaniem, a kibice Lecha sami przetransportowali legionistów na stadion przy ul. Bułgarskiej. Do historii ruchu kibicowskiego przejdzie apel odczytany tuż przed rozpoczęciem meczu przez kibica Lecha – Kirczuka: „Ten mecz będzie spotkaniem bez precedensu w historii rywalizacji Lecha z Legią. (...) Prosimy wszystkich sympatyków Lecha o zachowanie wyjątkowe i powstrzymanie się od jakichkolwiek nieprzychylnych okrzyków pod adresem Legii. Pokażmy komendantowi policji w Poznaniu, innym decydentom i obserwatorom – że jesteśmy lepsi”. Początkowo ludzie zaczęli gwizdać, ale Kirczuk zawołał: „Przestańcie k... gwizdać, jestem jednym z was. Bardzo was o to proszę! Musimy pokazać policji i prezydentowi, że potrafi my się zachować! Był to wspaniały mecz. Pełne trybuny, upalne słońce i... prawdopodobnie najlepsza pierwsza połowa spotkania, jaką zagraliśmy pod wodzą trenera Michniewicza. Graliśmy wręcz koncertowo, a ja strzeliłem dwie bramki. Pierwszą – po akcji zespołu, gdy dobiłem strzał Michała Golińskiego. W bramce Legii stał wówczas Artur Boruc – dzisiaj jeden z najlepszych bramkarzy w Europie. Drugiego gola strzeliłem po wejściu w pole karne, mijając dwóch czy trzech przeciwników i lekkim strzałem po długim rogu posyłając piłkę obok Boruca. Te bramki dały nam zwycięstwo 2:0 i choć mieliśmy powód do radości, to musieliśmy pamiętać, że czekał nas jeszcze rewanż.

Korzystając z tej strony, wyrażasz automatycznie zgodę na zapis lub wykorzystanie plików cookie. Twoja przeglądarka internetowa umożliwia Ci zarządzanie ustawieniami tych plików. Jeśli nie chcesz, by ta informacja wyświetliła się ponownie, kliknij "zgadzam się".