01-06-2013
Transfery
O transferach w mojej karierze wiele się pisało. Jedni mówili o mojej zachłanności, inni o oddaniu barwom klubowym. Przytaczam zatem prawdziwą historię o kulisach moich rozmów z kilkoma polskimi klubami.
Gdy w Lechu grałem drugi sezon (1995/96) za kadencji trenera Zbigniewa Franiaka, najczęściej siedziałem na ławce rezerwowych. Otrzymałem wówczas propozycję z Petrochemii Płock, którą prowadził trener Wiesław Wojno. Równolegle ofertę z tego klubu dostał także Rysiu Remień. Ówczesny menedżer Lecha – Roman Jakóbczak – wyraził zgodę na negocjacje. Klub dogadał się z przedstawicielami z Płocka co do kwoty transferu. Wybraliśmy się z Ryśkiem do Płocka. Już po pierwszym wrażeniu, jakie wywarło na mnie miasto, zrozumiałem, że nie będę się tam czuł dobrze. Władze klubu przedstawiły swoją propozycję dotyczącą wysokości i czasu trwania kontraktu, a trener Wojno określił moją rolę w zespole, jako głównego egzekutora. Ponieważ zaledwie od roku regularnie grałem w lidze, poprosiłem o kilka dni na podjęcie decyzji, którą chciałem przedyskutować z rodzicami, ponieważ byłem wtedy jeszcze kawalerem. Po mnie negocjował Rysiu Remień i dogadał wszystkie szczegóły kontraktu, wyrażając zgodę na przejście do Petrochemii. Wyjeżdżając z Płocka, myślałem o tym, że podejmując pracę gdziekolwiek, należy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy będę tam mógł po treningach także żyć. Za Petrochemią stał wielki koncern naftowy, a co za tym idzie, wielkie – jak na ówczesne warunki – pieniądze. Już wtedy jednak wiedziałem, że pieniądze to nie wszystko. Chciałem być szczęśliwym człowiekiem nie tylko na boisku, a czułem, że w Płocku nie będzie to możliwe. Każdy kibic wie również, że tamtejszy stadion nie ma tej superatmosfery i prawdziwego dopingu co Bułgarska. Zrozumiałem, że chociaż mój klub borykał się z kłopotami fi nansowymi i moja pensja z racji krótkiego stażu nie była wielka, to jednak jest to „mój” Lech, w którym jestem u siebie. Pieniądze tego nie zmienią, choć w Petrochemii zaproponowano mi wielokrotnie wyższą pensję. Wróciłem do Lecha z silnym postanowieniem walki o miejsce w składzie. Gdy po następnym półroczu trener Franiak stracił pracę, nowy szkoleniowiec Ryszard Polak postawił na mnie i pozwolił mi udowodnić trafność swojej decyzji. Inną – tym razem słynną – propozycję transferu otrzymałem w 2003 roku. To była oferta kontraktu w Wiśle Kraków. Był to okres, w którym zaległości płatnicze Lecha wobec mnie tak narosły, że w zasadzie klub musiał zgodzić się na wszystko. Miałem 31 lat i byłem w pełni mojej piłkarskiej kondycji. Dowiedziałem się o tym, gdy podziwiałem widoki z nowo wybudowanej czwartej trybuny. Zadzwonił do mnie Maciej Żurawski i w luźnej rozmowie zapytał, czy nie miałbym ochoty grać w Wiśle. Zdziwiłem się, skąd u niego taki pomysł? Okazało się, że rozmawiał z prezesem Wisły, który miał od zarządu zielone światło dla znalezienia kogoś, kto mógłby zastąpić Tomka Frankowskiego. Trener Kasperczak rozpoczął poszukiwania, a Maciej, z którym zawsze się dobrze rozumieliśmy, pewnie zasugerował moją kandydaturę…
Książka
28-05-2009 Panik
08-05-2009 Piłkarski poker
07-05-2009 Zostałem... kolejarzem
07-05-2009 Spotkanie z Ryszardem Forbrichem
04-05-2009 Włoska rodzina
30-11--0001 Przełomowe lata.