Strona główna » O mnie » W mediach

16-03-2012

PIOTR REISS: GATUNEK PIŁKARZA NA WYMARCIU

W najwyższej klasie rozgrywkowej w Polce rozegrał aż 319 spotkań, w których strzelił 108 bramek. Wszystkie dla Kolejorza. Wstąpił więc do obu "ekskluzywnych klubów" dla zasłużonych ligowców. Oba te wydarzenia na długo zapadły w pamięci.

Mówisz "Reiss", myślisz "Lech" i odwrotnie, mimo że już w Kolejorzu nie gra. Przypadek poznańskiego napastnika jest jednym z nielicznych w dzisiejszym świecie futbolu dowodów na to, że istnieją jeszcze w piłce wartości inne niż liczby na kontrakcie. Mianowicie przywiązanie do barw klubowych.

Do "klubu 300" czyli grona zawodników, którzy zagrali w lidze trzysta meczów, Rejsik wstąpił 12 kwietnia 2008 roku. Wtedy to Kolejorz pokonał w Warszawie Legię, po raz pierwszy od 13 lat. Kapitan w tamtym meczu nie grał, ale Franciszek Smuda z szacunku dla jego dokonań, w 90 minucie posłał go na boisko.

Franz jako trener dokonał dużego wyczynu, który nie udał się żadnemu szkoleniowcowi Lecha – uniezależnił zespół od Piotra Reissa. Wcześniej mówiło się, że kapitan jest "barometrem" w poznańskim zespole.

Gdy jest w formie - Lech wygrywa. Gdy dobrej formy brak – nie ma punktów. Z tego też powodu wzbudzał na trybunach skrajne emocje. W krótkich odstępach czasu, u tych samych ludzi. Gdy strzelał gole dające zwycięstwa Lechowi, był wychwalany pod niebiosa. Gdy Lech przegrywał, pretensje do Reksia dominowały w rozmowach na trybunach. Właśnie przykład, że u sporej części fanów wzbudzał uczucia albo gorąca, albo zimna, nigdy letniości, pozwalają sądzić że w ich świadomości był kimś więcej niż piłkarzem. Raczej herosem. Symbolem.

Reiss kiepsko znosił zbawienną dla przyszłości Lecha decyzję Smudy, by zdjąć z niego główną odpowiedzialność za losy zespołu. W prasie mnożyły się spekulacje o konflikcie i drobne uszczypliwości. Piłkarz nie chciał być tylko doświadczonym jokerem, ale trzeba przyznać, że coraz trudniej byłoby mu sprostać wymaganiom Franza, który budował zespół grający szybko, nowocześnie i z polotem.

Po latach jednak Reksio nie ma pretensji do szkoleniowca, choć ich współpraca pełna była mniejszych i większych kłótni, czy różnic poglądów. – Jako trenera oceniam go w samych superlatywach. Jako człowiek to trudna osobowość, nie zawsze dobry do współżycia – charakteryzował go w jednym z wywiadów, gdzie chwalił jego wybór na trenera reprezentacji.

Droga Piotra Reissa do "klubu 100" wiodła przez Łódź. Pierwszego gola w lidze strzelił 30 lipca 1994 roku w wygranym 2:0 meczu z ŁKS. Setne trafienie zaliczył 9 maja 2007 roku, w meczu przeciwko Widzewowi. W 64. minucie strzelił piękną bramkę z rzutu wolnego, a stadion eksplodował ze szczęścia. Pięć minut po tym zdarzeniu miał już na koncie 101 goli, podwyższając rezultat na 5:1 (mecz skończył się wynikiem 6:1). Atmosfera tamtego meczu i fiesta na trybunach były niezapomnianym przeżyciem.

Reissowi nie udało się spełnić największego marzenia – zdobyć z Lechem mistrzostwa Polski. Ma jednak inne sukcesy, które elektryzowały piłkarski Poznań. W sezonie 2006/2007 z 15 golami na koncie zdobył upragnioną koronę króla strzelców, w latach 2004 i 2009 Puchar Polski, a w 2004 jeszcze Superpuchar Polski.

To właśnie dwa gole strzelone warszawiakom w pierwszym meczu finałowym PP, 18 maja 2004 (2:0) legenda Lecha wymienia jako najważniejsze trafienia w swojej karierze. Nie gol dla Herthy, nie gol dla reprezentacji, ale właśnie dla Lecha.

Do Kolejorza zawsze wracał z kartą zawodniczą w ręku. Targany kłopotami finansowymi klub nigdy nie musiał za niego płacić odstępnego. Nigdy nie zdecydował się na odejście do innego polskiego zespołu, choć miał oferty z Wisły Kraków i GKS-u Bełchatów. Nigdy nie zapomnę, gdy Poznań obiegła informacja "Reiss jedzie do Krakowa!". Okazało się, że Reksio rzeczywiście tam pojechał, zaparkował przy Reymonta i... osobiście podziękował za ofertę.

Przeglądając jego statystyki, gole, wywiady i wspomnienia, natrafiłem na jedną wypowiedź, która wybitnie przypadła mi do gustu:

- Mogę o sobie powiedzieć, że jestem prawdziwym lechitą. Zdarzało mi się wiele razy, że frustrowałem się tym bałaganem, który panował w klubie. Miałem dosyć. Mówiłem sobie "czas uciekać". A potem pojawiała się dobra oferta, na przykład z Wisły Kraków, a zamiast skakać z radości, myślałem: "A może jeszcze nie? Może w Lechu będzie lepiej?". I choć to było irracjonalne myślenie, choć czasami sam sobie nie wierzyłem, doczekałem tych lepszych czasów. - powiedział w jednym z wywiadów w 2007 roku.

Jedna z gazet po zdobyciu przez niego korony króla strzelców nazwała go "Paolo Maldinim Ekstraklasy". Ja nazwałbym go raczej "poznańskim Raulem" i to nie tylko ze względu na tę samą pozycję na placu gry.

Hiszpan to prawdziwy symbol Realu Madryt, a na boisku nie doczekał się godnego pożegnania, które sprawiono za to choćby rezerwowemu bramkarzowi Jerzemu Dudkowi. Raul, mimo że zorganizowano mu oficjalne pożegnanie na Santiago Bernabeu, odchodził jakby tylnymi drzwiami. Niepotrzebny. Zapomniany przez władze, niezapomniany przez najwierniejszych kibiców. Tak jak Rejsik.

Myślę że dla każdego, kto przez te 15 lat, dłużej lub krócej, w zależności od wieku, śledził karierę Piotra Reissa w Kolejorzu, musi przyznać, że jest to fenomen. Dlatego wymienianie go w gronie światowych sław, które były wierne swoim klubowym barwom, nie jest chyba w Poznaniu traktowane jako przesada. Szkoda że finał jego przygody z Lechem jak na razie rozczarowuje. Ale może to jednak nie jest koniec?

autor: Szymon Ratajczak

źródło: bulgarska.pl

Korzystając z tej strony, wyrażasz automatycznie zgodę na zapis lub wykorzystanie plików cookie. Twoja przeglądarka internetowa umożliwia Ci zarządzanie ustawieniami tych plików. Jeśli nie chcesz, by ta informacja wyświetliła się ponownie, kliknij "zgadzam się".