30-11--0001
Im gorzej idzie Lechowi, tym więcej dostaję pytań typu: „Co ja o tym myślę?” albo „Czy w takiej sytuacji jest szansa na mój powrót do Lecha?” Na drugie pytanie nie umiem odpowiedzieć, bowiem jego adresatem powinien być zawsze Zarząd Lecha. Moja odpowiedź nie zmieniła się i jest taka sama od ponad 30 lat. Natomiast dzisiaj chciałbym się chwilę pochylić nad obecną sytuacją Kolejorza, pisząc kilka osobistych przemyśleń.
Kilka lat temu pan Jacek Rutkowski – za pośrednictwem koncernu Amica – kupił Lecha Poznań, a w zasadzie przede wszystkim markę Lech Poznań. Ale co tak naprawdę miało największą wartość w tej marce? Na pewno nie sytuacja finansowa i organizacyjna klubu… więc co to było? Historia klubu sięgająca 1922 roku? Nazwa KKS Lech? Magiczne miejsce: Bułgarska? A może piłkarze? Myślę, że wszystko to było ważne, ale największą wartość w tej marce: Lech Poznań stanowiło EMOCJONALNE PRZYWIĄZANIE setek tysięcy KIBICÓW w całej Wielkopolsce do „SWOJEGO KLUBU”. Byli przywiązani do tego stopnia, że przychodzili na trening i w sytuacjach braku sukcesów i braku motywacji, dawali jasno do zrozumienia, że oczekują od zawodników zawsze „gry na całego i walki do upadłego”...
W budowaniu tych niepowtarzalnych emocji i pozytywnych więzi z klubem nie bez znaczenia było przywiązanie ZAWODNIKÓW do niebiesko-białych barw. I nie tylko chodziło tutaj o wprowadzanie do zespołu co roku młodzieży z drużyn juniorskich, dla których trening i gra w lidze było piękną nagrodą za lata ciężkiej młodzieżowej pracy. Chodziło też o to, że w przytłaczającej większości przychodzący do Lecha piłkarze spotykali się w szatni z tak dobrą "domową" atmosferą, że trudno im było z klubu odejść nawet jak KKS nie płacił, a na trening na Bułgarską zawsze szło się z przysłowiowym bananem na twarzy (znaczy: uśmiechem na ustach ;-)).
Czy taki zespół był w stanie zapewnić miejsce w pierwszej trójce Ekstraklasy? Może tak, jeśli miałby dzisiejsze finanse i struktury.
Czy taka drużyna „swoich chłopaków” mogła zapełnić trybuny na Bułgarskiej? Obstawiam, że zdecydowanie tak, bo wystarczy spojrzeć na frekwencję, kiedy Kolejorz terminował w II lidze kilka lat temu albo kiedy zdobywał Puchar Polski. Wielkopolscy piłkarze, wzmocnieni kilkoma znanymi nazwiskami (np. Tomek Iwan, Piotrek Świerczewski), pod wodza charyzmatycznego trenera Michniewicza, przyciągnęli na stadion 25 tysięcy ludzi.
Mając tak solidną podstawę w postaci PRZYWIĄZANIA EMOCJONALNEGO KIBICÓW, nowy Zarząd postanowił – w słusznej wierze – przebudować trochę tę budowlę pod nazwą Lech Poznań i zrobić z niego przedsiębiorstwo. U jego podstaw – i słusznie – mają leżeć zdrowe finanse, a głównym towarem na sprzedaż ma być WYSOKI POZIOM WIDOWISKA SPORTOWEGO, którego Lech jest aktywnym uczestnikiem a wręcz twórcą. Do tego z kolei nie są potrzebni wcale piłkarze z Wielkopolski. Pochodzenie nie ma znaczenia. Nawet lepiej brać nawet solidnych zawodników bez nazwiska, którzy chcą się w Lechu wypromować i przy okazji transferu dadzą klubowej kasie zarobić kilkaset tysięcy Euro. Najważniejszy w tym wszystkim jest – powtórzę to raz jeszcze – WYSOKI POZIOM WIDOWISKA SPORTOWEGO I JAK NAJLEPSZY WYNIK. Jeśli Lech jest mistrzem Polski, gra w Lidze Europejskiej, ogrywa Salzburg – to wszystko jest dobrze, ludzie płacą wysokie ceny za bilety a trybuny są pełne… Emocjonalne przywiązanie kibiców przestaje grać rolę, bo jak zespół osiąga sukcesy to się z tym nie dyskutuje. Emocjonalne przywiązanie zawodników do klubu jest już zupełnie rzeczą „szósto planową”…
Ale co się stanie jak Lech przestanie ładnie grać? Jaką motywację ma kibic, żeby zapłacić kilkadziesiąt złotych za bilet, pójść na stadion i oglądać słabo grających piłkarzy, z których jeden albo dwóch w jakiś sposób demonstrują swoje oddanie klubowi, a pozostali traktują to jako zwykłe miejsce pracy?
Żeby było jasne: nie mówię, że dzisiejszy model funkcjonowania klubu jest zły. Jest bardzo dobry! Pod jednym warunkiem, że JEST WYNIK I DOBRY POZIOM WIDOWISKA SPORTOWEGO. Kiedy tego zacznie brakować, trybuny będą świecić pustkami… Niestety… Bo wtedy nie będzie już co oglądać… Ani dobrej gry, ani „swoich chłopaków” (np tych którzy zdobywają medale mistrzostw Polski juniorów w niebiesko-białych barwach a potem powinni wchodzić ostro w dorosłą piłkę). Nie zobaczymy już syna znajomych, wnuka kolegi, kumpla z osiedla na boisku przy Bułgarskiej. Będziemy oglądać zaciężną armię zawodników z całego świata, którą się ogląda JEŻELI JEST WYNIK. Jak go brakuje, to nie ma już takiego zaangażowania emocjonalnego, które sprawi, że drużynę będzie się wspierać swoją obecnością na stadionie (nie mówiąc już o śpiewie) nawet na 14 miejscu w tabeli…
Dzisiaj Lech rozbił Cracovię i może będzie to przebudzenie naszego KKSu, ale gdy mnie ktoś zapyta „co dalej z Lechem” to odpowiem: „Panowie działacze, pomyślcie o tym czego chcą kibice, wsłuchajcie się w nich, bo to oni są największą wartością w marce Lech Poznań i … największym sponsorem klubu. Zdecydujcie się: i albo głęboko sięgnijcie do kieszeni po piłkarzy (np. Sobiech – już nierealne) i trenerów (np. Dan Petrescu - też nierealne) z nazwiskami, albo zacznijcie wracać do korzeni i odbudowywać więzi z lokalną społecznością i kibicami w całej Wielkopolsce, promując swoich chłopaków, tak aby koszulkę z numerem 9 po Piotrze Reissie mógł założyć jakiś rewelacyjny 18-letni wychowanek, Poznaniak, który zwiąże się z klubem na długie lata… Tak aby najlepsi zawodnicy grali w Poznaniu po 5-6 lat i zdążyli zaskarbić sobie przyjaźń, żeby nie powiedzieć miłość kibiców na trybunach. Wtedy niezależnie od wyników, stadion będzie pełen, drużyna będzie walczyła gryząc trawę itp…
A potencjał ma Lech przeogromny… a w którą stronę pójdzie (obydwie są dobre) zależy od właścicieli i zarządu.