Spotkania i kontakty z kibicami
Jako jeden z najlepszych strzelców w historii polskiej ekstraklasy oraz osoba nieodłącznie kojarzona z Lechem Poznań, Piotr Reiss jest postacią publiczną. Lata gry w Kolejorzu uczyniły z niego ulubieńca poznańskich fanów a wykazane przywiązanie do barw klubowych sprawiło, że Piotr zyskał szacunek kibiców piłkarskich w całej Polsce.
Z kibicami wciąż styka się na stadionie i poza nim. Nie ma dnia, by ktoś nie poprosił Piotra o autograf lub wspólne zdjęcie, bez względu na to, czy przebywa w Poznaniu czy poza nim. - Przyzwyczaiłem się do takich objawów popularności. Czasem tylko przeszkadza to żonie, bo zakupy w Tesco trwają znacznie dłużej niż powinny - komentuje ze śmiechem wieloletni kapitan Kolejorza.
Ponieważ sam dorastał jako kibic, gdy już jako piłkarz podbiegał do trybun po strzelanych bramkach, często widział znajomych, z którymi się wychowywał. Najlepiej pamięta te chwile, które przynosiły sukces klubowi, w tym dwie spektakularne fety na Starym Rynku w Poznaniu. Pierwsza po meczu z Wisłą Płock, który dał Lechowi awans do ekstraklasy w 2003 roku. Druga po zdobyciu Pucharu Polski w 2004 r., gdy kilka tysięcy fanów świętowało pokonanie w finałowym dwumeczu Legii Warszawa.
Najgorszy moment w kontaktach z kibicami? - Mecz ze Szczakowianką Jaworzno na jesień 2002 r. Kiedy trener Baniak ściągał mnie z boiska, zostałem na własnym stadionie wygwizdany. Przeżyłem to bardzo, ale to doświadczenie wzmocniło mnie - mówi Piotr Reiss.
Poza Poznaniem i Wielkopolską rzadko spotykały Piotra przykre sytuacje. Zazwyczaj kibice nawet największych rywali Lecha przejawiali więcej oznak sympatii niż antypatii do napastnika Kolejorza. - Swego czasu jechałem do siedziby Telewizji Polskiej w Warszawie i na światłach poprosiłem kierowcę obok o wskazówkę, jak dotrzeć na miejsce. Usłyszałem w odpowiedzi: "Panie Piotrze, ja jestem kibicem Legii, ale szanuję pana i pokieruję pana gdzie trzeba. Proszę pojechać za mną". Miałem chwilę konsternacji i przez moment zastanawiałem się, czy na pewno nie chce mnie gdzieś wywieźć (śmiech), ale nie dotarliśmy na miejsce. To było miłe - wspomina Piotr Reiss.
Nie znaczy to jednak, że zawsze było tak przyjemnie. Doświadczony zawodnik Lecha przytacza następującą historię: - Niedawno podjechałem w Warszawie na stację benzynową. Gdy wchodziłem do sklepiku zapłacić za paliwo, natrafiłem na dwóch barczystych młodych osobników. Jeden z nich zapytał "A co wy, w Poznaniu stacji benzynowej nie macie?". Rozpoczęła się krótka wymiana zdań, sytuacja stawała się napięta, ale wszystko skończyło się dobrze.